Po przekroczeniu granicy z Chinami, dosłownie rzuciliśmy się w poszukiwaniu jedzenia. Mongolska herbata z mlekiem i solą oraz baranina pod różnymi postaciami mocno nas wypościły, więc jedyne na co czekaliśmy, to by wreszcie najeść się do syta. W Erlianie, przygranicznym miasteczku, większość restauracji nie oferuje angielskiej karty (co w tym momencie uważaliśmy za konieczne), wybraliśmy więc jedyny lokal mający obrazkowe menu. Wszystko przedstawiało się bardzo apetycznie, więc zadowoleni z siebie zamówiliśmy dwie wielkie, parujące misy zupy z makaronem. Po 10 minutach, miny nam trochę zrzedły, bo ani ich wygląd, ani smak nie odpowiadał opisowi. Szybko zorientowaliśmy się, że czeka nas jeszcze długa droga zanim zaczniemy delektować się każdym zamówionym posiłkiem.
W Pekinie pierwsze kroki skierowaliśmy na słynną ulicę Wangfujing, która miała rozpalić nasze kubki smakowe do czerwoności. Okazało się jednak, że zamiast serwować prawdziwe chińskie przysmaki, lokalni sprzedawcy prześcigają się w wymyślaniu najdziwniejszych potraw: od żywych skorpionów na patyku, poprzez węże, chrząszcze i ślimaki, po wszelkiego rodzaju, nierozpoznawalne dla nas, zwierzęce wnętrzności i genitalia. Wszystko to dość ciekawe i egzotyczne, ale żeby od razu próbować?
Kontynuowaliśmy nasze poszukiwania, chodząc do różnych restauracji i zamawiając dania z obrazków, które zawsze były albo zbyt pikantne, albo zupełnie bez smaku, podświadomie wiedząc, że w tej małej, brudnej restauracji za rogiem, czai się najlepsze jedzenie w Pekinie. Trochę to trwało. Musieliśmy nauczyć się kilku chińskich symboli, zebrać wywiad pośród starych wyjadaczy, aż wreszcie drzwi do chińskiej kuchni stanęły dla nas otworem. Makaron z warzywami, kurczak z orzechami, wołowina z selerem, przepyszne zupy i pierogi robione na parze, a to dopiero początek.
Od tamtej pory tylko raz odwiedziliśmy w Pekinie turystyczną restaurację, by spróbować słynnej kaczki po pekińsku. Jest to potrawa pozornie bardzo prosta, składająca się z niewielu składników: kawałków pieczonej kaczki ze skórą, specjalnego słodkiego sosu, słupków ogórka i szczypiorku, które zawija się w cienkie naleśniki. Uczta dla podniebienia! Okazuje się jednak, że naprawdę dobrą kaczkę serwuje tylko kilka restauracji w Pekinie, a jej sekret tkwi w odpowiednim przygotowaniu. Kaczki zabijane są w konkretny sposób, moczone we wrzątku i wieszane na hakach do wyschnięcia. Ich skóra smarowana jest syropem maltozowym, który nadaje jej wspaniały smak – najważniejszy dla całej potrawy. Po 24 godzinach kaczki pieczone są w ceglanym piecu, aż staną się złocisto-brązowe, lśniące i chrupiące. Chyba zbyt trudne do przygotowania w domu, ale jeśli jakaś restauracja w mieście serwuje prawdziwą kaczkę po pekińsku, to z całego serca polecamy!
Więcej zdjęć z Pekinu w galerii:
Pekin 02-04.08.2012 |
Byłam raz w jednej dobrej knajpce na Wangfujing, za kościołem po lewej jego stronie, miła obsługa i nawet po angielsku, a jedzenie dobre i przede wszystkim tanie!
Te wszystkie robaki na patykach mnie przerażają, ale kaczki po pekińsku chętnie bym spróbowała
hej, jesteśmy właśnie w Pekinie i szukamy dobrej kaczuchy – pamiętacie może, w której knajpce jedliście? I na jaki kurs gotowania poszliście? Pozdrawiamy! I wertujemy Wasz blog już pod kątem Mongolii Świetne wpisy, dzięki!
Nie pamiętamy jak nazywała się knajpka, ale na pewno była na tej samej ulicy co nasz hostel – Tree Legged Frog, po tej samej stronie tylko trochę bliżej w kierunku centrum. Specjalizowali się ta tylko w kaczce, więc mam nadzieję że znajdziecie. A kurs gotowania robiliśmy w Dali w szkole Rice and Friends – polecamy!