Jeśli chcecie zobaczyć Tajlandię sprzed 100 lat – jedźcie do Birmy! – tak do przyjazdu do tego kraju namawiali nas spotkani po drodze turyści. Ale Birma, której oni doświadczyli była zupełnie innym krajem, niż ten który my zobaczyliśmy, a i od tego czasu pewnie wiele się zmieniło. Trwa czas przemian: w polityce, społeczeństwie, stylu życia. Dla mieszkańcow to nadzieja na lepsze i łatwiejsze życie wolne od strachu, ale dla turystów takich jak my, to ostatni moment, by zobaczyć kraj jaki ukształtował się przez lata izolacji: bez wpływów zachodniej cywilizacji, kultu pieniądza i masowej turystyki.
Ostatnie 2 lata to okres stopniowych zmian w polityce kraju. W 2011 roku, po 50 latach rządów junty wojskowej, które doprowadziły do zamknięcia i regresu kraju, wyłoniono cywilny rząd, który rozpoczął birmańską drogę do demokracji. Rok później, w pierwszych od 22 lat wolnych wyborach, demokratyczna partia NLD zdobyła 43 z 45 wybieranych miejsc w parlamecie. Jej liderka Aung San Suu Kyi, od wielu lat przetrzymywana w areszcie domowym, została zwolniona i zasiadła w nowowybranym rządzie. Lady, jak nazywają ją Birmańczycy, może swobodnie poruszać się po kraju, organizować wiece wyborcze, a zwolennicy NLD nie muszą się już ukrywać. Koszulki z podobizną Aung San Suu Kyi można dzisiaj kupić na każdym targu w Yangonie, a jej portrety wiszą w wielu domach w całej Birmie. Zachodnie kraje powoli znoszą sankcje, którymi od lat objęty jest kraj. Trzeba jednak pamiętać, że to dopiero początek zmian i choć rząd oficjalnie jest cywilny, to zasiadają w nim ci sami generałowie, którzy służyli juncie, tylko w innych strojach.
Za reformami idzie postęp, który najbardziej widoczny jest w dużych miastach, szczególnie w Yangonie. Miasto prze ku nowoczesności – powstają budynki ze szkła i stali, otwierają się europejskie restauracje, powiększa się sieć bankomatów, a coraz więcej osób rezygnuje z tradycyjnych lungi, na rzecz ubioru na zachodnią modłę. W tradycyjnych herbaciarniach, i to nie tylko w Yangonie, coraz częściej można zobaczyć mężczyzn raczących się chińską herbatką i przekąskami, z laptopem na kolanach korzystających z darmowego wi-fi. Coraz popularniejsze stają się także telefony komórkowe, od kiedy cena karty SIM spadła z 1000$ w 2010 roku do 2$ w 2013 roku. Ulice w miastach nadal są dość puste jak na standardy azjatyckie, ale to tylko kwestia czasu, kiedy dobra materialne zaczną wypełniać birmańskie domy i ulice.
Życie na wsi to jednak zupełnie inna bajka. Małe wioski i miasteczka połączone są z resztą kraju często tylko wyboistą drogą szutrową, jeśli nie polną ścieżką, nic więc dziwnego że informacje, zmiany i postęp przychodzą tu z opóźnieniem. Najpopularniejszym środkiem transportu w wielu regionach nadal jest wóz, a rolnicy orzą swoje pola za pomocą zaprzęgniętego w pług wołu. W wielu miejscach czas zatrzymał się 50, 100 lat temu, pozostawiając miejsce dla tradycji i religii. Ludzie żyją według buddyjskich zasad, które nie zmieniły się od wieków, a tylko plakaty NLD i wizerunki Aung San Suu Kyi pozwalają przypuszczać, że mają świadomość co dzieje się w ich kraju.
Dzięki postępującej modernizacji kraju, dzisiaj po Birmie podróżuje się dużo łatwiej i szybciej, niż jeszcze 2 lata temu. Nowa autostrada z Yangonu do Mandalay skróciła czas podróży z 12 do 8 godzin, a firmy przewozowe są zadziwiająco punktualne i solidne. Internet, choć wolny, można znaleźć nawet w niewielkich miejscowościach, a wi-fi w hotelach staje się normą. Mimo to jest jeszcze wiele do zrobienia. Z powodu napływu turystów i braku odpowiedniej infrastruktury, ceny hoteli podskoczyły 3-krotnie w ciągu ostatniego roku i są jednymi z najwyższych w Azji Południowo-Wschodniej. Najtańsze hostele, w sezonie trzeba rezerwować nawet z kilkutygodniowym wyprzedzeniem, a za obskurną klitkę bez okien, nazywaną tu pokojem, trzeba zapłacić od 20$ wzwyż.
Wraz z napływem turystycznych dolarów, zmienia się też społeczeństwo uznawane za jedno z najbardziej przyjaznych w Azji. W najpopularniejszych miejscach lepiej uważać na turystyczne pułapki, od których Birma była do tej pory całkowicie wolna. Zawyżanie cen za taksówkę, wypożyczenie roweru, czy nawet przebijanie opon, by „zachęcić” do skorzystania z usług lokalnych rzemieślników, zdaża się w obrębie „turystycznego kwadratu”: Yangon, Inle, Mandalay, Bagan. Nadal jest to jednak rzadkość w porównaniu z sąsiadującą Tajlandią, a wystarczy zejść odrobinę z utartego szlaku, by poznać ludzi z sercem na dłoni, dla których uśmiech ma wartość większą od pieniądza.
W żadnym kraju do tej pory nie doświadczyliśmy tyle życzliwości co w Birmie. Codziennie zalewał nas potok dobroci w postaci małych, ale znaczących gestów, które napełniały nas masą pozytywnej energii. To ludzie, a nie złote świątynie, są największym skarbem Birmy i chcielibyśmy by tak pozostało. Niestety pieniądze zmieniają ludzi, więc śpieszcie się do Birmy, póki zachodnia cywilizacja nie zadomowiła się tu jeszcze na dobre!
Hej możecie dodać jakieś zdjęcia, mój kolega jest z Birmy a nie był w niej z 10 lat więc z chęcią by zobaczył jak zmienia się jego kraj bo na razie tylko o tym słyszy z góry dziękuję
Magdo,
zdjęcia będą w kolejnych wpisach, ale wątpie czy usatysfakcjonują Twojego kolegę, bo staraliśmy się raczej uchwycić starą, tradycyjną Birmę, a nie tę nowoczesną Polecamy jednak bloga http://lifeinthetropics.org/pl/ Marek mieszka w Birmie i opisuje ją na bieżąco, może więc tam znajdzie to czego szuka. Pozdrawiamy!
Dziękuję za informacje
Świetny wpis, bardzo zainspirował mnie do wyprawy w tamte strony. Mam nadzieję, że w kolejnym roku plan uda się zrealizować.