Przekroczyliśmy już w czasie tej podróży wiele granic i to na wiele sposobów: samolotem, pociągiem, autobusem, pieszo, łodzią motorową. Żadna z nich nie zapadła nam w pamięć tak jak ta pomiędzy Laosem i Tajlandią w Chiang Khong. O zachodzie słońca, przekraczając łodzią potężny Mekong, wkraczamy z naszymi plecakami do Tajlandii, tak zachwyceni tym, że nie musimy mieć wizy, że zupełnie zapominamy zapytać jak długo możemy w kraju przebywać. O 18:00 łapiemy ostatniego busa do Chiang Mai i nagle odkrywamy, że jesteśmy w innym świecie. Granicę przekroczyliśmy w drewnianej łupince, a chwilę później z okien minivana patrzymy na kilku pasmowe autostrady, świecące neonami stacje benzynowe, sklepy 7-Eleven na każdym rogu. Tajlandia to nowoczesność, ale chyba właśnie tego w tym momencie potrzebujemy…
Laos, 4000 wysp na Mekongu, wyspa Don Det, „Mekong Dream” – ostatni pensjonat przed mostem, taras na pierwszym piętrze. Leżę w hamaku przed pokojem wynajętym za 5$ i pochłaniam „W Azji” Terzaniego. Kilka metrów poniżej, Mekong płynie leniwym nurtem, a zachodzące słońce rzuca ciepłe promienie na przeciwległy brzeg. Dzieci bawią się w wodzie, kobiety w […]
Pożegnaliśmy naszych przyjaciół, wsiadających do autobusu relacji Sihanoukville – Bangkok. Uściskaliśmy ich, jakbyśmy mieli się więcej nie zobaczyć, w końcu rok to cała masa czasu. Uroniliśmy kilka skrytych łez, pomachaliśmy ich cieniom ukrytym za przydymionymi szybami autobusu. Wspomnieliśmy wszystkie wspaniałe chwile, które przeżylismy w ciagu ostatnich tygodni. Nagle poczuliśmy, że nie jesteśmy w stanie podróżować sami. Po prostu nie potrafimy.
Wróciliśmy do Phnom Penh. Ulokowaliśmy się w jednym z tanich hosteli, a następnego ranka poszliśmy zjeść śniadanie, na tym samym tarasie z widokiem na miasto, co zwykle. Tosty były zimne, a dodatkowa opłata za cytrynę do herbaty jakaś bardziej irytująca. Wieczorem odwiedziliśmy targ, zjedliśmy nasze ulubione, smażone noodle, ale opuściliśmy miejsce tak szybko jak tylko ostatni kawałek jedzenia zniknął z naszych talerzy. Nic nie smakowało jak wczesniej, nic nie wygladało tak samo. Miasto wydawało nam się jakieś smutne i odrętwiałe bez tej dwójki wspaniałych towarzyszy podróży.
Musieliśmy ruszyć naprzód, zostawić Kambodżę za sobą i odnaleźć radość w podróżowaniu we dwójkę. Kupiliśmy bilety na autobus w kierunku laotańskiej granicy. Po kilkunastu godzinach jazdy, bez gadania wręczyliśmy kilka dolarów łapówki za wbicie pieczątki, inspekcję lekarską i inne nieistniejące opłaty. Pod osłoną nocy wsiedliśmy na małą łodkę i, prawie jak zbiedzy, w sztucznym świetle latarki, przeprawiliśmy się do krainy 4000 wysp na Mekongu.