Zawsze marzyliśmy o przygodzie w dżungli. Ale nie takiej, w której nie ma żadnych zwierząt, bo 5 km dalej żyją ludzie, tylko takiej prawdziwej: nieprzebytej, przepastnej, dzikiej. Zawsze marzyliśmy o przygodzie w Amazonii.
W Kolumbii, w rejony lasu tropikalnego można się dostać tylko samolotem, więc pewnie poczekalibyśmy z realizacją tego marzenia, aż dotrzemy do Peru, gdyby nie plemię Huaorani, które zafascynowało nas od samego początku. Kiedyś mówiło się o nim, jako o najbardziej brutalnej społeczności, udokumentowanej przez antropologów. Przez połowę XX wieku siali postrach wśród ludzi zamieszkujących okolice lasu deszczowego, regularnie przypuszczając ataki na pracowników firm wydobywczych. W latach 50-tych XX wieku zabili 5 misjonarzy, którzy próbowali nawiązać z nimi pierwszy kontakt i dopiero kilka lat później z sukcesem udało się skontaktować z nimi pokojowo.
Od tamtego czasu dużo wody upłynęło w lokalnych rzekach, a częściowo schrystianizowani Huaorani przestali być zagrożeniem. Wielu z nich przeniosło się do miast w poszukiwaniu lepszego życia, a ci którzy zostali w dżungli porzucili nomadyczny tryb życia. Wciąż jednak mieszkają w stosunkowej izolacji, wiele godzin od najbliższego sklepu, drogi, czy miasta, kultywując niezmienione od wieków tradycje.
Odwiedzenie wioski Huaorani, kilka godzin od Coca, nie jest trudne. Wystarczy zapłacić $200 za dzień, a Indianie z przyjemnością zawiną fiutki w tasiemki, Indianki pokażą biusty, a wszyscy zgodnie pomalują twarze czerwoną farbą. Nie o taką przygodę nam jednak chodziło. Nie chcieliśmy turystycznego show, choć z pewnością jest i ładne i fotogeniczne. Interesowało nas jak naprawdę żyją ci ludzie, ponad 50 lat od pierwszego kontaktu ze światem. Jak zmieniło się ich życie, co przejęli z naszej cywilizacji, a co odrzucili. A ponad wszystko chcieliśmy zrobić coś na co dotychczas nigdy nie mieliśmy czasu: popłynąć na tyle daleko, na tyle głęboko, by poczuć ogrom i moc tego wspaniałego ekosystemu.
Ostatecznie spędziliśmy 5 niezapomnianych dni z rodziną Huaorani, w miejscu do którego jeszcze nie tak dawno (przed pojawieniem się łodzi motorowych) dotarcie zajmowało 10 dni, licząc od najbliższej drogi biegnącej do miasta, której zresztą wtedy też nie było. Nie chodzili nago, nie tańczyli dla nas, ani nie śpiewali, ale za to pokazali nam swoje prawdziwe życie w XXI wieku.
Zobaczcie nasz ostatni vlog z Ekwadoru, bardzo oczekiwany przez nas samych, bo dokumentujący jedno z najpiękniejszych doświadczeń podczas całej podróży. Mamy świadomość, że byliśmy świadkami czegoś niezwykłego, czegoś co może zniknąć za kilkadziesiąt, a może nawet kilkanaście lat.
Przez cały czas pobytu w wiosce Huaorani, nie byliśmy pewni na jak wiele możemy sobie pozwolić. Byliśmy gośćmi w czyimś domu i nie chcieliśmy wiecznie wtykać im kamery w twarz. Dlatego na filmie zobaczycie głównie naszą przygodę w dżungli, a trochę mniej Huaorani. Mamy jednak nadzieję, że zdjęcia, które zamieszczamy na końcu wpisu uzupełnią braki.
Zobaczcie wcześniejsze odcinki naszego vloga z Ekwadoru!
COTOPAXI Stopem do granicy śniegu
Zbyt długa historia o tym, jak udało nam się dotrzeć do wioski Huaorani
Zaczęło się jeszcze przed naszym wyjazdem do Ameryki Południowej. Czytaliśmy wtedy z zapartym tchem blog Marty i Bartka z ByleDalej, który zresztą już nieraz Wam polecaliśmy, ze względu na ich styl podróżowania, który wciąga i inspiruje. Mało w nim zabytków, miast, atrakcji, a dużo odwagi, spontaniczności i przygody. To u nich pierwszy raz przeczytaliśmy o Huaorani i szczerze mówiąc pomyśleliśmy, że są trochę stuknięci. Popłynąć w dziką dzicz, z nieznajomym Indianinem, którego przodkowie – co ja gadam – którego ojciec zabijał ludzi bez mrugnięcia okiem. Istne szaleństwo!
Ale gdy już się wyjedzie z naszej, pozornie bezpiecznej, rzeczywistości i znajdzie się w takim Ekwadorze, to świat wydaje się dużo mniej zabójczy, niż z perspektywy własnych czterech ścian. I właśnie dlatego postanowiliśmy zrobić to samo (choć nieco inaczej).
Motocyklem dojechaliśmy do Coca – miasta w dżungli, powstałego w dużej mierze z inicjatywy firm naftowych, które wydobywają ropę w okolicznych lasach. To jeden z największych, współczesnych problemów Ekwadoru: ropa generuje ogromny przychód, ale jej wydobywanie niszczy las deszczowy i narusza terytoria plemion żyjących w dżungli. Ważniejsze są pieniądze na szkoły, szpitale i drogi dla ludzi żyjących współcześnie, czy spuścizna dla przyszłych pokoleń? – oto jest pytanie, ale nie na dziś.
Dziś zadajemy pytanie lokalnemu przewodnikowi:
– Nie mamy pieniędzy na Pańskie usługi, ale może zna Pan rodzinę Huaorani, która chciałaby zabrać nas do swojego domu w dżungli?
– A i owszem, znam.
Po kilku minutach siedzieliśmy już w jego pick-upie w drodze na ubogie przedmieścia miasta. Rodzina Huaorani, w liczbie 10-ciu lub więcej osób, kłębiła się w małym, rozpadającym się domu, a na powitanie wyszedł nam zgarbiony starzec, który jednak ni w ząb nie mówił po hiszpańsku. To on miał decydujący głos, ale negocjacje prowadziła z nami reszta rodziny, z kilkunastoletnim wnuczkiem na czele. Oj, trwało to dobrych kilka godzin, których przebieg był tak zagmatwany, że sami nie potrafilibyśmy go powtórzyć, ale ostatecznie doszliśmy do konsensusu: 4 dni w dżungli, za $80 za osobę, włączając w to wszystkie wydatki (transport, nocleg, jedzenie). Pożegnaliśmy się z bardzo miłymi, jak na brutali, Huaorani i ruszyliśmy do autobusu, bo w międzyczasie zaczęło się ściemniać.
Następnego ranka zaczęliśmy przygotowania. Razem z wnuczkiem poszliśmy na targ kupić jedzenie (głównie ryż, dużo ryżu), a potem abuelo zażyczył sobie zaliczki na benzynę. Daliśmy $50, ale to było za mało i od nieporozumienia, do nieporozumienia, okazało się, że oni byli przekonani, iż $80 + $80 = $320. Jakim cudem? Nie pytajcie. Ważne jest to że za połowę tej kwoty zabrać nas nie chcieli.
Zawiedzeni, już zaczynaliśmy pakować manatki do powrotu w góry, ale w ostatnim przypływie nadziei postanowiliśmy jeszcze napisać do jakiegoś Otobo, którego stronę znaleźliśmy w internecie. Wiedzieliśmy, że osoba, która zabrała Martę i Bartka, tak właśnie miała na imię, ale czy jednemu psu na imię Burek? Może Otobo to najbardziej popularne męskie imię u Huaorani, coś jak Ketut na Bali? Warto było spróbować, bo po kilkunastu minutach dostaliśmy odpowiedź łamaną hiszpańszczyzną:
– Gdzie jesteście, zadzwońcie, przyjedziemy. I numer telefonu.
Pobiegliśmy do budki jak na skrzydłach, ale nijak nie mogliśmy się z naszym rozmówcą dogadać i to wyjątkowo nie z powodu naszej średniej znajomości języka. Przekaz był jednak bardzo prosty i po pewnym czasie przed nasz hostel podjechały dwie, wypełnione po brzegi taksówki. Wysypało się z nich ponad 10 osób: Otobo, jego żona, trójka dzieci, dwóch braci i ich dzieci. Bez ceregieli i wstępnych uprzejmości od razu przystąpiliśmy do negocjacji (a raczej oni przystąpili, bo my nie do końca wiedzieliśmy co się dzieje). Łatwo nie było, kwoty przewijające się podczas rozmowy były dla nas zdecydowanie zbyt wysokie, a argument że benzyna jest droga jakoś do nas nie przemawiał. Nie planowaliśmy zgodzić się na cenę $300 za 5 dni w dżungli, ale po głębszym przemyśleniu sprawy zrozumieliśmy, że to tylko $20 więcej niż wydajemy dziennie na życie, a przygoda może być niezapomniana.
Uścisnęliśmy dłonie, zapłaciliśmy z góry (bo trzeba wcześniej benzynę kupić) i zaczęliśmy się modlić, by zjawili się po nas następnego dnia. Mieli być o 7:00, minęła 8:00 i 9:00, a Otobo się nie pojawiał. Już mieliśmy zacząć się martwić, kiedy podjechały dwa samochody, identyczne jak poprzedniego dnia. Załadowaliśmy się na pakę i po dwóch godzinach jazdy świeżą, asfaltową drogą prowadzącą donikąd, dotarliśmy do mostu na Rzece Shiripuno, skąd zaczyna się podróż łodzią.
$300 może wydawać się dużą kwotą, ale w rzeczywistości wystarcza zaledwie na taksówkę, benzynę oraz jedzenie. Jedynym powodem, dla którego Otobo zgodził się nas za tę cenę zabrać był fakt, że akurat tego samego dnia do jego wioski wybierał się misjonarz z rodziną (a przynajmniej tak przypuszczamy). Początkowo nie byliśmy uradowani tym faktem, bo chcieliśmy mieć dżunglę tylko dla siebie, ale z każdym, kolejnym dniem okazywało się, że nie mogliśmy trafić lepiej.
Codziennie do wioski zjeżdżali się inni Huaorani, by porozmawiać z misjonarzem, a i nas co chwilę zabierano do kolejnych osad. Nie oczekiwaliśmy wielu atrakcji, a nauczyliśmy się jak robić zatrute strzały i łowić piranie. Pływaliśmy dłubanką wydrążona z pnia drzewa, odwiedziliśmy położone w głębi lądu miejsce pełne ar i innych papug i przez kilka godzin torowaliśmy sobie maczetą drogę, by dopłynąć do utworzonego na rzece jeziora. Najcenniejsza była jednak możliwość przebywania z samymi Huaorani, którzy przez te 5 dni traktowali nas jak swoją rodzinę. Przychodzili z nami jeść, wieczorem rozpalali ognisko i opowiadali historie, których nie rozumieliśmy. Mieliśmy niepowtarzalną okazję zobaczyć jak funkcjonują w dżungli i mamy nadzieję, że będą mogli tam żyć jeszcze przez wiele, wiele lat, bo są tam znacznie szczęśliwsi, niż w mieście.
Marzysz o podobnej przygodzie w amazońskiej dżungli? Oto garść praktycznych informacji:
Dla kogo?
Wyjazd z Otobo z pewnością nie jest dla wszystkich. Jeśli cenisz sobie wygodę i ustalony harmonogram, lepiej będzie jeśli wykupisz wycieczkę w biurze turystycznym. Jeśli jednak masz ograniczony budżet, nie przeszkadza Ci spanie w namiocie, żywienie się ryżem z jajkiem przez 5 dni oraz brak pewności, jak dokładnie będzie ten czas wyglądał – Otobo jest dla Ciebie!
Za ile?
My zapłaciliśmy $300 za 5 dni pobytu w wiosce Otobo. Nie jest to wygórowana cena i udało nam się ją wynegocjować tylko dlatego, że tego samego dnia do wioski wybierał się misjonarz z rodziną. Jeśli jest Was dwójka, macie większą szansę na ustalenie ceny w granicach $400, dlatego warto zebrać minimum 4-osobową grupę przed wyjazdem. Cena powinna zawierać wszystko: dojazd taksówką do mostu (bardzo ważne! będą próbowali zrzucić ten wydatek na Was), transport łodzią do wioski, jedzenie (uwaga! będzie to jedzenie bardzo podstawowe, owsianka na śniadanie, a przez resztę dnia ryż z jajkiem i platanem), wycieczki na miejscu.
Skontaktuj się z Otobo!
Kontaktem z turystami zajmuje się mieszkający w Coca brat Otobo – Bartolo. Można się z nim skontaktować na wiele sposobów, ale najlepszym na odległość jest facebook, a na miejscu telefon. Porozumieć się można tylko w języku hiszpańskim, choć i w tym języku nie mówi, ani nie pisze zbyt płynnie.
telefon: 0967979308
facebook: Bracil Carita Omeka Ecuador Yasuni
email: otobosamazonsafari@gmail.com
UWAGA Huaorani!
Na koniec małe ostrzeżenie. Choć Huaorani od kilkudziesięciu lat mają stały kontakt z zewnętrznym światem, mieszkają miastach, nieraz pracują, nadal nie przyswoili sobie wielu z podstawowych zasad rządzących naszą cywilizacją. Nie mają poczucia czasu, a wypowiedziane słowo niewiele dla nich znaczy. Dziś mówią, że jutro idziemy łowić piranie, a jutro zabierają nas do dżungli. Innego dnia mogą zupełnie zignorować naszą obecność i zająć się własnymi sprawami. Wycieczka z Otobo wygląda trochę, jak odwiedzanie dalekich krewnych: może zabiorą Cię, żeby ci coś pokazać, a może dadzą kawałek ciasta i posadzą na cały dzień na kanapie. Huaorani, z czasem, muszą się jednak nauczyć, że jeśli za coś się płaci, to oczekuje się serwisu, dlatego jeśli bardzo zależy Ci na konkretnych aktywnościach, koniecznie ustal to przed wyjazdem.
Kilka faktów:
– przy wysokim poziomie wody, do wioski Otobo jedzie się 9 godzin (2h samochodem + 7h łodzią), przy niskim poziomie wody, nawet 2 dni
– śpi się na specjalnie przygotowanych platformach, kilka minut od wioski; trzeba zabrać własny namiot
– jedzenie wliczone jest w cenę, ale na tych racjach można się zagłodzić, więc warto wziąć trochę własnego prowiantu; na miejscu dostępna jest kuchnia
– trzeba wziąć własną wodę (nam starczyło 9 litrów), repelent na komary, a w porze deszczowej gumiaki (można zapytać Otobo, czy ma nasz rozmiar)
– niespodzianka: Otobo niedawno zainstalował też prysznic! otwarty na rzekę, więc każdy kto przepływa też ma niezły widok
Więcej zdjęć z naszej wizyty w wiosce Huaorani w galerii:
Boanamo 7-11.02.2015 |
Super! Bardzo ciekawy artykul i pieknezdjecia, juz nie wspominajac przezycia 2 lata temu studiowalam w Limie i mieszkalam z peruwianska rodzinka, ktora miala rodzine rowniez w Huaraz i malej wsi nieopodal w gorach. Spedzanie z nimi czasu, pranie ubran w rzece, polowanie, zajmowanie sie ich zwierzetami i poznowanie sasiadow ktorzy pierwszy raz w zyciu widzieli bialego czlowieka i to z niebieskimi oczami to cos czego nigdy nie zapomne! Powodzenia w dalszej drodze! PS: Uwielbiam Waszego bloga 😉
Jak sobie radzicie z filmowaniem i fotografowaniem ludzi w podróży? Ja bardzo często czuję pukanie z tyłu głowy: najlepszy kadr, teraz!, dalej!, dawaj!…i zawsze wybieram rozmowę, komunikację. Mam też takie odczucie, że się przecież nie rozdwoję. Czy każde z Was ma swoją zwyczajową rolę?
Swietne! Rozmawialiscie po hiszpansku?
Tylko z młodszym pokoleniem. Starsi w ogóle nie mówią po hiszpańsku!
Fantastycznie! Uwielbiam Ekwador i bylam w dzungli, ale nie w az tak dzikiej.
Nam też po raz pierwszy udało się dotrzeć tak głęboko i naprawdę warto!
hej Pola, bede w Ekwadorze w lutym i rowniez chciaabym wybrac sie do dzungli nie wiem czy uda mi sie spotkac w Huaorani. Czy mogabys napisac gdzie Ty byas :)?
Niesamowity film
no epicko! piekna sprawa!
WOW ale odlot! Jesli kiedys dotrzemy w tamte rejony, to na 100% piszemy sie na taka przygode
Ekwador? Świetna sprawa
film bardzo przyjemnie się oglądało, lecz zdjęcia wg mnie lepsze – piękna historia…
A to nas cieszy, bo w końcu w fotografii już trochę czasu siedzimy, a w filmie jesteśmy świeżakami
Fajne przeżycie
Amazing 😉 Dzungla Amazonska:-)
świetne przeżycie, słyszałam same zachwyty dżungla w Ekwadorze
Jest stosunkowo mało turystyczna, porównując do Peru na przykład, więc chyba w tym tkwi jej urok.
Takie przygody zostają w pamięci na zawsze. Pierwsza myśl po przeczytaniu wpisu – wow. Brawo za odwagę i wykraczanie poza utarte ścieżki. Po obejrzeniu filmiku – drugie wow. Zaciekawiło mnie, jak długo pracujecie nad takim materiałem filmowym. Jak powstaje podkład dźwiękowy?
Szerokiej drogi na dalszej trasie!
Robi wrażenie
Wspaniałe, możesz zdradzić jakiego sprzętu używacie?
Do fotografowania? Aparat Nikon D600 z obiektywem 24-70/2.8
Bosko, bosko
Niesamowity film i zdjęcia, jestem pod dużym wrażeniem!!!
Miałam okazję być w dżungli amazońskiej 3 lata temu, na terenie Peru i byłam zachwycona przyrodą, miałam też lokalnego przewodnika, który opowiadał mi dużo ciekawych rzeczy, spałam tylko pod moskitierą i podglądałam dzikie zwierzęta, ale jednak możliwość zamieszkania w indiańskiej wiosce chociaż na parę dni pozostała ciągle niespełnionym marzeniem Jak wrócę w tamte rejony to też się wybiorę!
Niesamowicie!! Brak słów dla zwykłego mieszczucha
Super
Pięknie pięknie pięknie!
Piękny film i zdjęcia! Po raz kolejny spełniacie moje marzenia! Aż przyjemnie się na to patrzy i jeszcze przyjemniej planuje taką podróż!
Ja to Wam zazdroszczę (czasem;), że podróżujecie we dwójkę. Ekwador jeszcze przede mną
Przepiękne zdjęcia, magiczny filmik. Jesteście niesamowici !!!
Paczki kochane, jesteście inspirujący! Niestety na co die zapominamy o blogu, ale teraz na wakacjach (Nowy Jork, Toronto etc ) musieliśmy do Was zajrzeć. Piękne to wszystko. Trzymamy kciuki I czekamy na herbatkę w Katowicach/Warszawie. Zuzia I Michał Tofilscy
Hej Tofiki! Miło od Was słyszeć! Widzieliśmy, że po Nowych Jorkach się rozbijacie! Jak Was znamy to wcale nie musimy Wam życzyć, żebyście cieszyli się każdą chwilą! Do zobaczenia w Polszy!
Amazońska dżungla to dla mnie największe wyzwanie! Podziwiam!
Wyzwanie, które warto podjąć, bo śmiałków odpłaca niezapomnianymi doświadczeniami!
po prostu wow!
Do zobaczenia! U Nas kazda chwila wspaniala, ale jestesmy przy Was jak maluch przy porsche:)
Filmik bardzo fajny, ale ja mimo wszystko wolę poczytać i pooglądać Wasze foty – jak zwykle z wielką przyjemnością
Ogromnie nas to cieszy i właśnie dlatego nadal je wrzucamy, ale jest też cała masa osób, które już dawno przestały czytać naszego bloga, a teraz na nowo zaczęły, właśnie przez filmiki. I to nas cieszy również A poza tym potrzebowaliśmy zmiany, żeby frajda z blogowania powróciła. Mimo to miłość do fotografii pozostała i mam nadzieję, że kiedyś będziemy miały okazję pofotografować trochę razem!
Bardzo ciekawy artykuł. Bardzo zaciekawiło mnie życie tamtych mieszkańców.
To musiało być przeżycie! Świetne zdjęcia i film. Pozdrawiam
Jedyne w swoim rodzaju! Dziękujemy i również pozdrawiamy!
Świetny film i zdjęcia! Dzięki za namiar do Otobo, pewnie odwiedzimy jego rodzinę. Własnie kupiliśmy bilet do Ameryki Południowej w jedną stronę Pozdrawiam gorąco!
Czekamy na Waszą opinię!
W gwoli ścisłości, $300 za 5 dni za 1 czy 2 osoby? Właśnie negocjuję cenę Na odległość jest dość ciężko, proponują $200 za noc!
$300 za dwie osoby, ale jak jesteście tylko we dwójkę to bardziej realna jest cena $400. Tylko ustalcie z nimi dokładnie na ile dni i jakie aktywności są wliczone w cenę, bo inaczej tylko Was wycyckają i nigdzie nie zabiorą. A i tak nie ma pewności że wywiążą się z umowy, bo z nimi to jak z dziećmi, więc bądźcie na to przygotowani. A i koniecznie napiszcie im, że jesteście od nas! I że znacie ceny.
za długie i nudne
Witam serdecznie
A mnie interesuje najbardziej, czym wy jako turyści się żywiliście? Mieliscie jakieś zapasy zakupione, szczelnie zapakowane itd czy bazą waszych posiłków było tylko i wyłącznie to, co mogliście znależć w dżungli?
Oni teoretycznie zapewniali jedzenie, ale to był głównie ryż, platany i jajka. DLatego bez własnego jedzenia, umarlibyśmy z głodu