Andyjskie szczyty, karaibskie wybrzeże i kolonialne miasta – Kolumbia w pigułce, przynajmniej dla nas.
I najbardziej chyba kojarzy nam się z nią to ostatnie, bo o ile Andy są też w Ekwadorze, Peru, … (i tak na samo południe), a biały piasek i turkusowa woda w Ameryce Środkowej, to kolonialnymi miasteczkami w takiej ilości i różnorodności, tak urokliwymi i klimatycznymi, niewiele państw może się pochwalić. Poza Meksykiem oczywiście i może jeszcze którymś z państw południowoamerykańskich, bo przecież nie we wszystkich byliśmy.
Jadąc motocyklem z Kartageny do Bogoty mijaliśmy je co kilkadziesiąt kilometrów. Jedne ładne, inne trochę mniej, ale wszystkie bardzo zadbane, z centralnymi placykami skąpanymi w zieleni, na których toczy się życie lokalnych mieszkańców. Nie musieliśmy szukać w przewodniku, żeby znaleźć prawdziwe perełki, po prostu je mijaliśmy, a potem zostawaliśmy kilka godzin w małej piekarni przy placu, siadaliśmy na schodach kościoła i obserwowaliśmy ludzi.
Potem było trudniej. Autobusy przejeżdżały przez te wspaniałe miejsca, jakby ich tam w ogóle nie było. Musieliśmy otworzyć przewodnik, przeczytać i wybrać. O Kartagenie już pisaliśmy, ale to trochę co innego. To nie prowincjonalne miasteczko, z domami o ścianach bielonych wapnem, tylko bogaty port z elegancką architekturą zdobioną płaskorzeźbami. Piękny, ale w inny sposób.
Z tych małych miast najbardziej podobała nam się Barichara. Białe ściany, czerwone dachy i pomalowane na niebiesko drzwi, jakby wyjęte z serialu o Zorro. Wąskie uliczki wijące się w górę i w dół po łagodnych wzgórzach, a wszystko to na skraju klifu spadającego kilkaset metrów w dół po zachodniej stronie miasta. Stamtąd ścieżka prowadzi do leżącego kilka kilometrów dalej Guane – wioski jeszcze mniejszej i chyba jeszcze bardziej urokliwej niż Barichara, choć na pierwszy rzut oka składającej się z takich samych biało-czerwonych domów.
Villa de Leyva, kilka godzin na południe, wydawać się może nieco dziwna ze swoim kompletnie nieproporcjonalnym placem, który byłby bardziej na miejscu w stolicy, a nie skromnym, kilkutysięcznym miasteczku, ale to ona skradła nasze serca. Wieczorami chłodna i pachnąca oscypkiem (nie mamy pojęcia dlaczego, może to tylko wytwór naszych umysłów?), wypełniona przytulnymi knajpkami, wprost stworzona do odpoczynku. I ta francuska piekarnia, za którą w Kolumbii możnaby było zabić!
Spędziliśmy tam kilka dni i szczerze mówiąc jedyne co robiliśmy, to przepuszczanie czasu przez palce. Dlatego zdjęcia poniżej prezentujemy głównie z cudownej Barichary, mikroskopijnego Guane i kilka z głównego placu w Villa de Leyva.
Więcej zdjęć z tych kolonialnych perełek w galeriach:
Barichara 04-05.01.2015 |
Villa de Leyva 09-10.01.2015 |
Piękne krajobrazy i zdjęcia! Trochę jak wioski w Grecji (niebiesko-białe :)). Ameryka Południowa kusi coraz bardziej.
Ależ fajna perspektywa w zdjęciu numer 8! W ogóle, wszystkie fotki super przejrzyste i kolorowe, takie miejsca zwiedzać tylko motocyklem, niczym innym. Szczęściarze z was
Tylko problem z tymi kocimi łbami jest. Podle się po tym jeździ!
Ooooo tak, motocyklem przez Kolumnie się to akurat coś dla mnie! Uwielbiam Pd. Amerykę i po kilku wizytach właśnie do Kolumbii chciałabym zawitać. Foty też zachęcają.
Przepuszczanie czasu przez palce. Tak, to jest zdecydowanie to, co w takich miasteczkach powinno się robić 😉
Fatnastyczne są te niewielkie uliczki pnące się ku górze i te domki małe. Piękne zdjęcia i jak zwykle zazdroszczę
Eh, Kolumbia… <3 Wspominam z duuuuzym rozrzewnieniem!
A z Waszych wpisów właśnie korzystaliśmy przy planowaniu trasy!
Takie miejsca rzeczywiście najlepiej znajduje się w czasie podróży na motocyklu.
Wszystkie miejsca najlepiej znajduje się w czasie podróży na motocyklu! Gorąco polecamy!
Piękne, przepiękne zdjęcia! A na ostatnim jesteście cudownie zakochani