Skąd wiemy że jesteśmy w Kolumbii?
No, oprócz faktu, że nie doznaliśmy akurat nagłego zaniku pamięci, to codziennie małe rzeczy przypominają nam o tym, gdzie się znajdujemy. To są drobiazgi, smaczki, życiowe scenki, które obserwujemy każdego dnia. Codzienna porcja witamin w postaci soku z marakui i pysznej granadilli. Kawiarnie pełne ludzi, którzy buñuelos popijają słodkim tinto. Mężczyźni w kapeluszach wypełniający wieczorami sale bilardowe i hale do gry w techo. A ponad wszystko minutki widoczne na każdym rogu, każdego kolumbijskiego miasta, miasteczka i wioski.
Nie wiecie o czym mowa? To czytajcie dalej!
MINUTOS
Tanie połączenia dla każdego w zasięgu ręki. Z komórki? Tak, ale nie własnej! Na każdym rogu, na każdej ulicy, przed każdym sklepem, siedzi osoba z małym stoliczkiem (lub bez) do którego ma przywiązane na sznurku kilka wiekowych telefonów komórkowych. Czyżby ludzie w Kolumbii nie mieli własnych komórek? Mają, ale problem w tym, że tylko dzwonienie w obrębie wykupionej sieci jest tanie, dlatego kiedy Kolumbijczyk chce zadzwonić na numer z innej sieci, udaje się do najbliższych minutek, wybiera właściwy telefon komórkowy i za 100 pesos za minutę (ok. 15gr) może rozmawiać do woli.
Nam ten system bardzo odpowiadał, bo kolumbijskiego numeru nie mieliśmy w ogóle, a kiedy musieliśmy się z kimś skontaktować, telefon nigdy nie był daleko.
TINTO
Ulubiony napój każdego Kolumbijczyka. Słodka, niezbyt mocna kawa, parzona z ziaren drugiej klasy (większość ziaren pierwszej klasy jest eksportowana – więcej o kolumbijskiej kawie tutaj) i podawana w miniaturowych, plastikowych kubeczkach. Sprzedaje się ją wszędzie – w cafeteriach, gdzie Kolumbijczycy piją ją do śniadania i z przenośnych wózków, które sprzedawcy wytrwale pchają ruchliwymi ulicami.
Jeśli czytaliście nasze wcześniejsze wpisy, to wiecie już, że fanami kawy nie jesteśmy. W Kolumbii bywało jednak, że nie mieliśmy wyboru. Kiedy wchodziliśmy zmoknięci i zziębnięci do lokalnej cafeterii, bądź też jedynego sklepu w małym, górskim miasteczku, najbardziej na świecie pragnąc gorącej herbaty, zwykle kończyliśmy z kubkiem tinto w ręce.
BUÑUELOS
Kolumbijskie pączki na słono. Kulki z mąki i sera smażone na głębokim oleju, najczęściej jedzone na śniadanie we wszechobecnych cafeteriach, albo jako przekąska w ciągu dnia. Koniecznie trzeba popić słodkim tinto.
JUGOS
Niezbyt wyszukaną kuchnię zastąpiliśmy sobie pysznymi sokami ze świeżych owoców, sprzedawanymi na ulicy. Naszym faworytem na Kolumbię został sok z marakui, czyli z męczennicy jadalnej, która w przeciwieństwie do azjatyckiej, która jest z zewnątrz fioletowa, ma skórkę koloru żółto-zielonego. Najlepsza marakuja na sok to ta brzydka i pomarszczona.
Ostatecznie w Kolumbii tak zafiksowaliśmy się na marakuję, że zapomnieliśmy spróbować innych soków i dopiero w Ekwadorze odkryliśmy tomate de árbol – w dosłownym tłumaczeniu pomidor drzewny, a w naszym pokręconym języku znany jako cyfomandra grubolistna. Sok z tego owocu jest bardziej kremowy i mniej kwaśny, niż z marakui. Szybko stał się nowym faworytem i zepchnął marakuję na drugi plan.
GRANADILLA
Największe owocowe odkrycie od czasu mangostanów w Indonezji. Pomarańczowe, owoce o twardej, skorupowatej skórce, z tej samej rodziny co marakuja, ale o zupełnie innym, bardzo słodkim smaku. Nasza rodzima nazwa jak zwykle dziwaczna, bo po polsku owoc ten nazywa się męczennica języczkowata. Po raz pierwszy spróbowaliśmy ją w Panamie, gdzie za kilogram granadilli trzeba było zapłacić, aż $13! W Kolumbii tylko $2!
SOMBRERO
Kapelusz to wyznacznik stylu. Kiedyś widywane tylko na głowach wieśniaków pracujących w polu, już jakiś czas temu zawędrowały na głowy wszystkich szanujących się kolumbijskich mężczyzn. Uwielbienie dla kapeluszy szczególnie wyraźne jest w regionie Zona Cafetera, ale właściwie we wszystkich kolumbijskich prowincjach kapelusze są obecne.
Ten najbardziej tradycyjny nazywa się sombrero vueltiao i niedawno został ogłoszony kolumbijskim symbolem narodowym. W modzie są też inne kapelusze, jak spopularyzowane przez film Casablanca i robotników budujących Kanał Panamski, kapelusze panamskie (tak naprawdę pochodzące z Ekwadoru).
Bez kapelusza czuliśmy się w Kolumbii „goli”, więc po kilku dniach i my musieliśmy zaopatrzyć się w tymczasowe, tanie imitacje.
BILARD
Gra w bilard to w Kolumbii instytucja. W każdej, najmniejszej nawet wiosce, może nie znajdziemy stacji benzynowej, ani porządnego sklepu, ale klub bilardowy będzie na pewno. Mężczyźni, bo kobiet nie spotyka się tam prawie wcale, grają w znany nam bilard tradycyjny, ale znacznie bardziej popularna jest odmiana tej gry z użyciem tylko 3 bil. Udało nam się dowiedzieć, że gracz musi uderzyć zarówno w bilę neutralną, jak i bilę należącą do jego przeciwnika w jednym ruchu. Reszta zasad pozostaje tajemnicą.
W klubach gra się także w karty i gry planszowe oraz oczywiście pije piwo na potęgę! Żeby poczuć trochę kolumbijskiego klimatu, warto wybrać się do klubu bilardowego na głównej ulicy w Salento.
TEJO
Najbardziej wybuchowy sport narodowy. Polega na rzucaniu dość ciężkiego, metalowego krążka z odległości 20 metrów do ustawionej pod kątem 45 stopni glinianej tablicy. Wygrywa ten gracz, którego krążek znajdzie się najbliżej umiejscowionej w samym środku metalowej obręczy lub… uderzy w jeden z dwóch niewielkich trójkątów, wypełnionych materiałami wybuchowymi! W halach do gry w tejo zawsze leje się dużo piwa, rozmowy zagłuszają ciągłe eksplozje, a okrzyki podekscytowanych graczy niosą się daleko po dzielnicy, więc zwykle zlokalizowane są one na obrzeżach miast.
W każdy wtorek, ekipa z hostelu Macondo w San Gil, zabiera chętnych do jednej z miejskich hal. Warto spróbować, bo choć gra brzmi abstrakcyjnie, tejo to fajna zabawa. Z tą różnicą, że podczas naszej gry wybuchów nie było słychać prawie wcale.
jugo de chinola! <3 moj faworyt z dominikany
Czyli też marakuja? Nazwy różne, ale pyszne tak samo!
Świetny post. Symbole Kolumbii przedstawione w przystępny i ciekawy sposób. Owoce i kawa zdecydowanie wygrywają 😉
Wszędzie, gdzieżby nie pojechać to kawa jest szczególnie ważnym napojem.
W Kolumbii myślę, ze to napój szczególny (kawa kolumbijska )
Tinto, czyli lokalna kawa to w Kolumbii najważniejszy napój, ale nie jest to kawa kolumbijska, którą my znamy. To raczej kawa słabej jakości, bardzo słodka, niezbyt mocna. Co nie zmienia faktu że ważna dla każdego Kolumbijczyka
Jestem właśnie w trakcie planowania dłuższej podróży i zastanawiałem się na krajami, które warto odwiedzić. Dzięki Twojemu wpisowi znalazłem to czego szukałem.
Bardzo interesujące kultura. Muszę to zobaczyć na własne oczy.
Cieszymy się ogromnie! Powodzenia w podróży!
Granadille tez pokochalismy (szczegolnie Albin, ktoremu teraz jej bardzo brakuje w Europie…), tinto pilismy, z minutek jak i wy korzystalismy z braku kolumbijskiego numeru, o sokach to nawet nie wspmne Bilard i tejo jakos nam umknely.. Ja do listy dodalabym jeszcze Botero. Mojego ulubionego i mega charakterystyczneo kolumbijskiego artyste