Pamiętacie jak w Laosie szukaliśmy tradycyjnych plemion? Przez kilka dni jeździliśmy od wioski do wioski po górzystym terenie Złotego Trójkąta, na granicy z Birmą i Chinami, próbując znaleźć takich mieszkańców, jak choćby na tarasach ryżowych w YuanYang. Ale w YuanYang był dzień targowy i kto wie, może w żaden inny dzień kobiety nie chodzą tak wystrojone. W Laosie znaleźliśmy tylko kilka natarczywych kobiet, które na nasz widok szybko zmieniały stroje na tradycyjne i próbowały sprzedać sprowadzone z Chin „rękodzieło”. Zrozumieliśmy wtedy, że wszędzie tam gdzie prowadzi droga, można dotrzeć skuterem lub skontaktować się za pomocą telefonu komórkowego, nikt nie będzie nosił ciężkich, drogich i niewygodnych strojów ludowych, jeśli może założyć tani, chiński T-shirt.
Może i byliśmy naiwni – nie po raz pierwszy zresztą, może za bardzo zawierzyliśmy zdjęciom z magazynów podróżniczych, ale Laos wydał nam się najlepszym kandydatem na przetrwanie tradycyjnego stylu życia. Nie mogliśmy bardziej mylić się w naszym wyborze, bo plemię, którego szukaliśmy wtedy, a nawet więcej, bo plemię nie tylko tradycyjne, ale można powiedzieć prymitywne, znaleźliśmy w jednym z najlepiej rozwiniętych krajów w Azji – w Malezji.
Orang Asli to, w tłumaczeniu z języka malezyjskiego, „pierwsi ludzie”, to nazwa ludów aborygeńskich żyjących na terenie Półwyspu Malezyjskiego, których liczebność szacuje się na 150 000 osób. Orang Asli to wiele różnych grup, wiele plemion i wiele języków, ale łączy ich nomadyczny lub półnomadyczny styl życia oparty na łowiectwie i zbieractwie oraz tradycyjne animistyczne wierzenia. Wielu z nich zmuszanych jest teraz do zamieszkania w stałym miejscu i przyjęcia islamu, wielu być może, robi to także z własnej woli.
Plemię, które spotkaliśmy w Parku Narodowym Taman Negara nadal kultywuje tradycyjny styl życia, co jakiś czas przenosząc się i wypalając mały kawałek dżungli pod tymczasową wioskę. To Negritos – ludzie blisko spokrewnieni z Papuasami z Indonezji i Papui Nowej Gwinei, co szybko można zauważyć po bujnych, kręconych włosach, ciemniejszej karnacji i szerokich nozdrzach. Kiedy weszliśmy do tej prowizorycznej wioski, czuliśmy się trochę niezręcznie. Nie było zwyczajowego krzyku dzieci, pozowania do zdjęć, czy nawet proszenia o pieniądze. Kobiety chowały się w chatach razem ze swoimi pociechami, które co jakiś czas wyglądały z zaciekawieniem, ale i z pewnych strachem. Ci ludzie nie ufali nam i nie chcieli być podglądani. Albo nie znali białych, albo ich nie lubili. Może powinniśmy wyjść i pozwolić im wieść swoje codzienne życie, ale nie pozwoliła nam na to nasza wrodzona bezczelność ludzi z zachodu.
Poczekaliśmy, aż mężczyźni wrócą z miasteczka. To oni kupuja na targu owoce, mięso i ubrania, za to kobiety i dzieci nigdy nie opuszczają wioski. Kupiliśmy garść rambutanów i ostentacyjnie zaczęliśmy się nimi zajadać na placyku przed domami. Pierwsze przekonały się dzieci: nieśmiało zaczęły wychodzić z cienia chat, coraz bliżej i bliżej, aż wreszcie z radością i piskiem oderwały dla siebie kilka owoców. Po jakimś czasie wyszły również kobiety, udając że nas nie widzą i tylko ukradkiem śląc nam nieśmiałe spojrzenia. Pierwszy raz w życiu ujrzeliśmy ludzi tak zażenowanych i onieśmielonych naszym widokiem. Nie mieliśmy szans się z nimi porozumieć – nie mówili ani po angielsku (oczywiście), ani nawet zbyt dobrze po malezyjsku, za to mowa uśmiechu i przyjaznych gestów sprawdziła się jak zawsze. Wystarczyło trochę czasu i cierpliwości, by kobiety zaczęły odwzajemniać nasze uśmiechy, a kiedy opuszczaliśmy wioskę zebrały się na brzegu wykrzykując pozdrowienia w swoim języku. Żałujemy, że nie byliśmy przygotowani, by zostać dłużej, bo było to jedno z najciekawszych i najbardziej zaskakujących spotkań w naszej podróży.
Więcej zdjęć z Taman Negara w galerii:
Taman Negara 29.11.2012 |
Miałam ich odwiedzić w listopadzie, ale potem tak się jakoś poukładało, że nie wyszło.
Bardzo podobni do „naszych” filipińskich Negritosów, może kiedyś o nich też napiszę:)
Gratuluję cierpliwości i umiejętności zdobywania uśmiechów. Skąd mieliście bazę wypadową?
Uwielbiam Wasze zdjęcia!
Przepiękne zdjęcia!
Rewelacyjne kadry. Nie ma sensu więcej pisać.
Zdjęcia są rzeczywiście rewelacyjne – nie zastanawialiście się nad tym, żeby dać je na jakiś konkurs fotograficzny??
Niesamowite, że w dzisiejszych czasach jeszcze żyją takie plemiona. Bez jakichkolwiek wygód nowoczesności.
A zdjęcia oczywiście, jak zwykle świetne 😉